Cree – „Tacy sami”
„Powiedz mi mamo,
Gdzie mieszka Bóg
Pójdę do niego po mały cud
Chociaż go tylko z widzenia znam.”[1]
Najlepszy blues grany jest w rytmie własnego serca, czego ucieleśnieniem tej tezy jest płyta śląskiego Cree „Tacy sami”, dedykowana zmarłej mamie lidera. Jak sam zespół podkreśla, zawartość jest jak twarz Indianina z okładki. Surowa, smutna, patrząca świat przez pryzmat bolesnych życiowych doświadczeń.
Niczym nostalgiczne bluesowe/rockowe malowidło, nakreślone tęsknotą i marzeniami.
Minęło kilka lat od poprzedniego wydawnictwa („Parę lat” z 2004 roku), ale w końcu nowy skład dotarł się i „zrozumiał wzajemne relacje”, ciśnienie na nowy materiał sięgnęło zenitu. Muzycy zaszyli się więc w NIE STUDIO w Dębnie na początku marca, nieopodal Nowego Targu, w byłym wczasowym ośrodku kolejarskim.. Jak wyznał mi jeden z członków zespołu, były to świetne realia na nagrani albumu. Na zewnątrz całkowita izolacja z powodu ponad metrowej warstwy śniegu. I choć nie było łatwo bo m. in. spalił się dysk twardy, wybuchł pożar kuchni, spora ilość płyt wytłoczyła się z chochlikiem, to w końcu udało się. I warto było! Według Lucjana Gryszki, okładka płyty świetnie oddaje moment nagrywania i kontakt z naturą, zwrot ku niej. Coś w tym jest, bo „Tacy sami” jest dziełem bardzo organicznym.
„Tacy sami” to dzieło wyciszone i dojrzałe. Prym wiodą gitary akustyczne (choć ostrzejszych, zadziornych solówek nie brakuje), podszyte partiami organów Hammonda. Dodajmy do tego jeszcze saksofon i pianino, które uwypuklają emocjonalnośc kompozycji. Zaznaczyć trzeba, że to nie usypiające smuty, które mogłyby być używane w pracy przez anestezjologów. Choć kompozycje z „Tacy sami” to utwory proste i możne je nawet grać na ogniskach, a trzy żwawsze kawałki („Sam sam sam”, „Chciałem tak i mam”, „To co chciałeś”) na cały krążek to niewiele, o monotonii mowy nie ma.
Materiał po prostu się PRZEŻYWA, kipi w nim nóstwo emocji.
Można bujać się przy klasycznym bluesie („Wszystko co mam... dla ciebie”) albo uronić łzę przy ascetycznej akustycznej balladzie „Nagle ktoś”. Fajnie wypada też „Przywiązanie”, z gitarowym intrem przywodzącym na myśl „You Know” Ozzy’ego Osbourna[2].
„Nagle ktoś kogo kochasz
Ktoś najdroższy na świecie
Odchodzi gdzieś, gdzieś daleko
Nie wiesz dlaczego nie wiesz dokąd”[3]
Sebastian Riedel czaruje ciepłym głosem, akcentując emocjonalność liryków (proste i piękne). Wyraził w nich tęsknotę za rodzicami, nadzieje i miłość. Są to teksty bardzo życiowe, dotykające spraw najprostszych, najprostszych zarazem tak czasem trudnych.
Nie jest to krążek wchodzący od pierwszego „play”. Melodie są rozmyte w bluesowych odjazdach, trochę w starym stylu, przypominają wypięcie tyłka na trendy i mainstream. I dobrze! „Tacy sami” jest refleksyjne i intymne, nacechowane autobiograficznie.
Geny dają o siebie znać, więc fani Dżemu znajdą wiele dla siebie na „Tacy sami”. Nie tylko dlatego, iż w trzech utworach gościnnie zagrał Jerzy Styczyński[4]. Sebastian Riedel, pod banderą Cree, kontynuuje dzieło swego ojca.
Znakomita płyta nie tylko dla fanów osieroconych po śmierci Ryszarda Riedla.
„Jest takie prawo i ja je znam,
Życie trwa tyle, ile siebie innym dasz.
Jak każda matka chroniłaś nas
Przed światem, który niesie tyle zła”[5]
Cree – „Tacy sami” 2007
- Ballada dla miłości
- Rozkoszny deszcz
- Swe drugie ja
- To co chciałeś
- Wszystko co mam... dla ciebie
- Przywiązanie
- Sam sam sam
- Tacy sami tacy mali
- Nagle ktoś
- Chciałem tak i mam
Skład:
Sebastian Riedel – „wokal, gitara, instrumenty perkusyjne
Lucjan Gryszka – bass
Tomasz Kwiatkowski – perkusja, instrumenty perkusyjne
Sylwester Kramek – gitara
Adam Lomania – pianino, organy hammonda
Gościnnie:
Jerzy Sytyczyński – gitara
Dariusz Rybka – saksofon
Czas: 47 minut
Strona zespołu: www.cree.pl
Wydawca: Cree
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz